To była jej ostatnia kolacja, chociaż jeszcze tego nie wiedziała.
Knajpka była miła, a kelner był świńskim blondynem, o czerwonej twarzy i szelmowskim uśmiechu.
Absolutnie nie wyglądał demonicznie.
I wcale jej się nie podobał.
Siedzieli w kilka osób.
Jedli, rozmawiali i śmiali się.
On pierwszy skończył posiłek, więc wyszedł z małą na podwórko, gdzie był plac zabaw dla dzieci.
Ona jeszcze została.
Pity alkohol przyjemnie szumiał w głowie.
Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że ten kelner coś do niej mówi.
- Co z moim mężem? - spytała, marszcząc brwi.
Kelner powtórzył, ale nie zrozumiała.
- Potrzebuje pan mojego męża? Ale po co? - zdziwiła się.
Kelner odpowiedział, ona się roześmiała.
- Ach, mój mąż potrzebuje mnie! Nie zrozumiałam od razu, pewnie przez to wasze piwo!
Keler uśmiechnął się uprzejmie.
Wyszła z sali.
W korytarzyku prowadzącym do wyjścia, wpadła na tego kelnera.
W rękach trzymał dwa kieliszki z przezroczystym płynem, jeden wyciągnął do niej zachęcająco.
Wzięła bez wahania, wypili.
- Wolfgang - przedstawił się uprzejmie.
- Ama - odparła. Imię, jako skrót od Amadeusza pasowało świetnie do Wolfganga i wydawało jej się rozkosznie śmieszne.
Roześmiała się na głos i nie mogła przestać.
Wolfgang jej wtórował, równocześnie przyglądając jej się uważnie.
Nagle jej śmiech przerodził się w kaszel.
Również nie do opanowania.
Kasłała i kasłała, aż padła martwa na podłogę.
Wolfgang spojrzał na nią jeszcze raz, po czym odszedł do kuchni umyć kieliszki.